Aktualności
Recenzenci o „Ślubie”
30/08/2018
O Ślubie Witolda Gombrowicza w reżyserii Eimuntasa Nekrošiusa piszą recenzenci i teatralni blogerzy:

„...pomysł dyrekcji Teatru Narodowego jest przejawem geniuszu: dokładnie dwie dekady od premiery przedstawienia Jerzego Grzegorzewskiego na tej scenie oddać Ślub w ręce innego klasyka teatru autorskiego. Który, nie zapomnijmy, dwa sezony temu zrealizował tu Mickiewiczowskie Dziady. Od kogo – reżysera czy teatru – wyszła propozycja wystawienia tych właśnie utworów w takiej kolejności – nie wiem. Ale jest w tej sekwencji wyborów literackich coś szalenie przekornego. Mickiewicz, który poszukiwał źródeł duchowości w prasłowiańskich gusłach i Gombrowicz, u którego także są kapłani, ale ludzko-ludzcy, którego zdecydowanie nie umarli interesują, ale żywi. Tę sprzeczność zaciera zresztą sam reżyser, umieszczając w materiałach medialnych przedstawienia grafikę przedstawiającą owoc, który grał znaczną rolę w jego Dziadach. Chodzi rzecz jasna o makówkę – powszechnie znaną jako główny składnik opium, zaś na Litwie używaną tradycyjnie jako element pogrzebowego obrządku”.
„Ślub Eimuntasa Nekrošiusa w Teatrze Narodowym na dobrą sprawę stał się wydarzeniem już w momencie zapowiedzi premiery. Choć przecież nie po to ściąga się mistrza z Litwy, by oglądał się na tradycję inscenizacji tego niezmiernie ważnego dla nas utworu, ale po to raczej, by wszedł z Gombrowiczem w dyskusję, by pokazał jego utwór w lustrze własnej wyobraźni, oświetlił go w nieoczekiwany sposób. I tak się w istocie stało – swoim zwyczajem Nekrošius wyprowadza z tekstu labirynt plastycznych znaków, kulturowych skojarzeń i asocjacji, wprowadza enigmatyczne rozwiązania w grze aktorskiej, tworząc w ten sposób niezwykle nasycony i gęsty od znaczeń i emocji świat. Tym samym reżyser rzuca widzom niełatwe, ale i pasjonujące wyzwanie. [...] ...Nekrošius otwiera i inną, emocjonalną drogę odbioru swojego przedstawienia. Egzystencjalny dramat Henryka wypełnia bowiem napięciami układającymi się w przejmującą egzegezę człowieczych gestów. I – mimo totalnego synkretyzmu rozwiązań artystycznych – ubiera go w niezwykle harmonijną, piękną formę. Ścieżka, jaką podążymy, zależy oczywiście od nas, choć największą satysfakcję daje chyba podróż równoległa: obiema ścieżkami naraz” – pisze Szymon Kazimierczak w wortalu teatralny.pl. Czytaj więcej →
„Ślub Witolda Gombrowicza jest artystycznym wyzwaniem – utworem wielowarstwowym, przesyconym niejednoznacznymi literackimi odniesieniami czy kulturowymi tropami, które najpełniej rezonują w polskich duszach. Tymczasem północno-wschodni wiatr przywiał do nas artystę o wyjątkowym wyczuleniu na wszelkie nadwiślańskie niuanse – niewykluczone, że przez innych postrzegane jako kompleksy. Pomimo wcześniejszych prób zakotwiczenia litewskiego reżysera nad Wisłą, trudno nie docenić jego odwagi w mierzeniu się z równie trudnym tekstem scenicznym. [...] Obeznanie Eimuntasa Nekrošiusa z okolicznościami życia pisarza przyniosło przejrzyste, niekonwencjonalne widowisko. Inscenizacją Ślubu reżyser dowiódł, że w pełni zrozumiał złożoność problemów, z jakimi na co dzień borykał się autor tekstu. [...] Instynkt puszczańskich przodków podpowiada Eimuntasowi Nekrošiusowi niestereotypowe rozwiązania inscenizacyjne, które czasami zwodzą go na manowce. Z jego interpretacjami można się spierać, nie sposób ich nie zauważyć. Przyzwyczaił nas do tego, że zawsze wzbudza emocje, w przypadku Ślubu w Narodowym – wyłącznie pozytywne. Strona wizualna Ślubu nacechowana jest ascezą funkcjonalności. W sporej części przedstawienie jest przedsięwzięciem rodzinnym: kostiumy są dziełem żony reżysera Nadeždy Gultiajevej, a scenografia – ich syna Mariusa Nekrošiusa. Stylistyką i wewnętrznym napięciem zbliżają się one do śmiałych rozwiązań plastycznych pieczołowicie zaszczepianych w teatrze przez polskich eksperymentatorów sceny: Józefa Szajnę, Tadeusza Kantora czy Leszka Mądzika. Pozostałe aspekty widowiska przypadły w udziale stałym współpracownikom reżysera. Stonowaną grę świateł przygotował dyrektor teatru Nekrošiusa Meno Fortas Audrius Jankauskas, a lirycznie-dramatyczną muzykę skomponował Algirdas Martinaitis. Litewskie z ducha przedstawienie objawiło nam zupełnie inne oblicze Witolda Gombrowicza – pozbawione typowo polskiej, romantycznej maski, od jakiej ten kosmopolityczny prześmiewca zawsze się odżegnywał” – stwierdza Janusz R. Kowalczyk w portalu culture.pl. Czytaj więcej →

„...tak wiele rozbieżnych sądów i opinii na temat ostatniej premiery, dla jednych hermetycznej, niedostępnej i niezrozumiałej, drażniącej rzekomym odejściem od założeń dramatu, dla innych oszałamiającej harmonią brzmienia i sposobem konstruowania scenicznych obrazów, od których niekiedy trudno się uwolnić. Bierze się to najpewniej z tego, że Nekrošius podchodzi do wszystkich tekstów bez lęku, jego stosunek do klasyki nie jest obwarowany tym, jakie sensy czy znaczenia nadawano wersom czy przecinkom wcześniej. [...] Jak zawsze u Nekrošiusa aktorów prowadzi również muzyka (Algirdas Martinaitis), determinuje ich działania ruchowe, gestyczne, powstające napięcia, ma też wpływ na stopniowanie ekspresji. Sceny zbiorowe, toczące się jakby w labiryncie umysłu i ludzkiego wnętrza, w swojej celności i konsekwencji gestów i działań, to kompozycje będące niczym wielogłosowe orkiestracje, zadziwiające i olśniewające.
Ślub Nekrošiusa to kolejny bardzo osobisty spektakl tego reżysera, kwintesencja jego nieuchwytnej poetyki w próbach odkrywania tajemnicy, to stwarzanie teatralnej rzeczywistości w strukturze wariacji i powracających motywów, która testuje wytrzymałość widza i wymaga nieustannej uwagi, czasami nawet do granic wytrzymałości. Mają rację ci, którzy twierdzą, że aby móc rozczytać i rozkodować do końca teatralne imaginarium litewskiego reżysera, całą barokowość tego świata, jego wszystkie ornamenty, efekty, ingrediencje, cudeńka trzeba spektakl obejrzeć kilka razy. I może wtedy da się przełożyć cały ten naddatek teatralnej przestrzeni również na formy i rozpad naszej rzeczywistości. Bo teatr Nekrošiusa ze wszystkimi jego pozornie ekscentrycznymi rytuałami, modyfikacjami materii i wpasowywaniem ich w obszary przynależne ludzkiej duszy, jest czymś na kształt porządku nieodwracalnego. Ukształtowanego z nieprawdopodobną wręcz do ogarnięcia perfekcyjnością, widać to w dopieszczaniu znaczeń na drugim planie, w prowadzonej grze z każdym rekwizytem, w podpowiadaniu sensów, nastrojów i w międzyaktorskich zależnościach” – zauważa Wiesław Kowalski na facebookowym fanpage'u „Teatr dla Wszystkich”. Czytaj więcej →
„...cała opowieść zawarta w Ślubie jest być może snem Henryka, co daje daleko idącą swobodę mnożenia pomysłów. A Nekrošius nawet pewnymi zabiegami inscenizacyjnymi w Dziadach dowiódł, że Gombrowiczowska wyobraźnia jest mu bliższa niż to, co znajdujemy w dramacie romantycznym. [...] Ja zobaczyłem przedstawienie teatralnie piękne, podbudowane świetną muzyką Algirdasa Martinaitisa i wizjonerską scenografią syna reżysera Mariusa Nekrošiusa, które owszem buzowało energią mocno groteskową, ale przecież taki jest duch Gombrowicza. Przy czym była to groteska szczególna. Ów dwór królewski, w jaki zmieniła się karczma, jest dworem ze snu człowieka udręczonego wojną. Stroje owego dworu, przeobrażonego z tłumu pijaków z karczmy, są tyleż dziwaczne co w istocie parciane, kontrastuje to z chwilową beztroską piosenki o «królewskim five o’clocku». Mnie taka nieokiełznana wyobraźnia raczej pomagała stawiać pytania” – pisze Piotr Zaremba w portalu wPolityce.pl. Czytaj więcej →
„...w interpretacji litewskiego reżysera Władzio i Henryk to jedna osoba. Potwierdza to też zabieg złączenia ich na początku spektaklu gipsem, który – rozpoczynając swoją sceniczną podróż po własnym śnie – rozcinają, niejako uwalniając się od siebie. [...] Z tej perspektywy cała sceniczna opowieść zyskuje na autentyczności i szczerości. Jest rodzajem koszmaru, śniącego się młodemu i niewinnemu bohaterowi. Koszmaru, w którym dochodzi do głosu ciemna strona jego osobowości i przejmuje stery, doprowadzając go do katastrofy. W takim ujęciu znakomicie tłumaczy się też zabieg obsadzenia Danuty Stenki w podwójnej roli Matki Henryka oraz jego narzeczonej, Mańki. Zazdrość Henryka zyskuje tym samym dodatkowe znaczenia: bo nie wiadomo, czy jest on bardziej zazdrosny o relację między swoją narzeczoną a innym mężczyzną, czy raczej między matką a sobą samym jako chłopcem, relację, która nigdy już nie będzie taka sama, a może w ogóle nigdy jej nie było, stąd ból i cierpienie na samą myśl o takiej konfiguracji. [...] Gdy zaczyna się trzecia część spektaklu, okazuje się, że na skutek odpowiedniego oświetlenia – największy element świetnej scenografii Mariusa Nekrošiusa (wcześniej tego nie zauważyłem) przedstawia gigantyczne radio z antenką (wcześniej służyła ona za maszt, na którym wieniec zwycięstwa bądź polska «wiecha» odmierzała upływ czasu, może od 1989 roku?). Wejście, którym dostali się do karczmy swoich rodziców Henryk z Władziem to głośnik. Zabieg ten wydaje się znakomity”.
„Spektakl jest skonstruowany koronkowo. Struktura dramatu Gombrowicza wyłania się tu z pieczołowicie odegranego szeregu scen, które niczym rosyjska babuszka zawierają w sobie mniejsze i jeszcze mniejsze aktorskie etiudy, częstokroć gęste od znaczeń i właściwie niemożliwe do odczytania w całości podczas jednorazowej wizyty w Narodowym. Pantomimiczno-choreograficzne sceny wprowadzają element humoru do przenikającej dramat Gombrowicza atmosfery ponurej groteski, co skutecznie przełamuje grozę konwencji snu, a raczej koszmaru, jaki każe nam śnić na scenie Bogusławskiego Nekrošius. [...] Nekrošius zrobił w Narodowym znakomity spektakl. Jego pomysł na Ślub to pogłębiona, niezwykle wierna Gombrowiczowi lektura jego dramatu. Ważne w niej nie tylko co, ale też – jak. W tym zawiera się wierność Gomrowiczowi i trudność spektaklu. Polegną w zetknięciu z nim zapewne ci, którzy zbytnio skupią się na jego treści. W teatrze – podobnie jak u Gombrowicza – słowo jest mniej ważne niż sposób jego wypowiadania. Jak mówi Henryk: «tu wszyscy udają siebie samych… i kłamią, żeby prawdę powiedzieć… To nawet zabawne… ale już się przyzwyczaiłem». Do «kłamstwa» Nekrošiusa trzeba się przyzwyczaić, a wtedy można w nim ujrzeć niejedną prawdę” – dzieli się swoimi spostrzeżeniami Tomasz Domagała w recenzji pt. „Radio Ga Ga” na blogu DOMAGAŁAsięKULTURY. Czytaj więcej →
„Tylko jedno pozostaje niezmienne: przez cały spektakl niemal wszystkim aktorom «dziwnie się mówi», jakby reżyser postawił im skrajnie niekomfortowe zadania, karząc niekiedy wypowiadać kolejne kwestie w sprzecznych intencjach, nieustannie przeskakiwać z jednej stylistyki do drugiej. Mowa potoczna sąsiaduje tu z uroczystą deklamacją, powaga z błazenadą, poruszająca emocjonalność z tandetną zewnętrznością. Podobnie działa w tym spektaklu piękna muzyka autorstwa Algirdasa Martinaitisa, w której kompozytor zakodował nie tylko rozmaite style, ale też nadbudował rytmiczną i emocjonalną strukturę przedstawienia, której aktorzy trzymają się z żelazną konsekwencją. Niemniej logika mowy postaci wydaje się w tym przedstawieniu skrajnie rozchwiana, chyba zgodnie zresztą z intencją samego Gombrowicza, który we wstępie do Ślubu pisał, że w tym utworze «dramat dzieje się między tym, co krzyczy, a jego własnym krzykiem»” – pisze Szymon Kazimierczak w wortalu teatralny.pl. Czytaj więcej →
„...Z oniryczną poetyką kojarzy się również kapitalny koncept połączenia postaci Matki i Mańki. Już w samym tekście dramatu są one osobami nie do końca określonymi. Wszak powracający z wojny Henryk spotyka Matkę przepoczwarzoną z dziedziczki w karczmarkę, a dawną narzeczoną w służebną dziewkę. Zjednoczenie niedookreślonych postaci w jedną (w tej roli Danuta Stenka) wydaje się właściwie pójściem za Gombrowiczowskim ciosem. W miarę scenicznej potrzeby Stenka odzywa się bądź jako jedna, bądź jako druga postać, pozostając właściwie ni jedną, ni drugą. Wizjonerski charakter mają rozliczne obrazy, które Nekrošius komponuje w toku przedstawienia. Niewielki kaloryfer trzymany oburącz przypomina akordeon. Kilka scen później motyw zostanie spotęgowany, kiedy aktorzy zaczną ustawiać na scenie rozliczne grzejniki. Ich wewnętrzna pustka, zapowietrzenie i pozbawienie konkretnego znaczenia budzą skojarzenie z napompowywaniem się iluzją władzy. Niezwykle malarski efekt dają kostiumy, które zaprojektowała Nadežda Gultiajeva. Szczególnie uwagę zwracają uniformy Kanclerza (Marcin Przybylski) i Szefa Policji (Robert Jarociński). Żółte i jak gdyby napompowane deformują sylwetki wykonawców, sprawiając, że grane przez nich postaci będą się kojarzyć z klaunami bądź z niepokojącymi lalkami. W przypadku Kanclerza wrażenie będzie potęgować niedopasowany melonik oraz cudaczne wąsiki. Ciekawy jest również strój Pandulfa (Magdalena Warzecha). «Kardynał Kościoła Rzymskiego» neurotycznie krąży dookoła sceny w oranżowej sutannie. Jest w tym pomyśle jakieś parodystyczne nawiązanie do Felliniego. Ale nie tylko. Zastąpienie symbolizującej męczeństwo kardynalskiej czerwieni przez odcień przypominający więźniarski uniform przywołuje obrazy współczesnego terroru. Znacząca wydaje się tu bezradność Pandulfa, jego umyślnie podkreślana marionetkowość. Trudno mieć wątpliwości, że spektakl odwołuje się obok poetyki snu również do surowej rzeczywistości powojennej. Oba te wymiary doskonale się zresztą sprzęgają...”.
„I właśnie istotnym wymiarem spektaklu obok oniryczności i deformacji wydaje się budowanie pełnego ironii dystansu wobec przedstawianej rzeczywistości. [...] O powyższych zabiegach wspominam dlatego, że można w nich dopatrywać się czegoś więcej, aniżeli scenicznych grepsów. Jak wspomniałem, chwyty te służą do podkreślenia dystansu wobec kreowanego świata, do wydobycia jego karykaturalnego charakteru. [...] Mam świadomość, że spektakl budzi w niektórych odbiorcach wyraźny sprzeciw. Wiąże się to chyba z faktem, że litewski reżyser wystawił dramat Gombrowicza, nie biorąc pod uwagę naszych nawyków związanych z inscenizowaniem tego pisarza. Wydaje mi się jednak, że przedstawienie Eimuntasa Nekrošiusa jest właśnie bliskie samemu Gombrowiczowi. Litewski reżyser pozwolił wybrzmieć znaczeniom zawartym w tekście dramatu. A że jednocześnie stworzył przedstawienie bardzo prowokacyjne, to akurat dowód na możliwości tego tekstu” – o spektaklu pisze Patryk Kencki w portalu Teatrologia.info. Czytaj więcej →
„Prosta i ciekawa scenografia syna reżysera Mariusa Nekrosiusa. Świetne kostiumy Nadeżdy Gultajevej. Znakomita muzyka Algirdasa Martinaitisa i wspaniałe oświetlenie Audriusa Jankauskasa - niespotykane u nas. Zwłaszcza twarzy aktora, z której wyczytać można wszystko” – ocenia Witold Sadowy w portalu e-teatr.pl. Czytaj więcej →
„Dążenia te nabierają żywego kształtu również dzięki ciekawie dobranej scenografii i światłu. Początkowe pantomimiczne interakcje pomiędzy ojcem a matką, odbywające się w ascetycznej, przesyconej rudym światłem scenerii, pozwalają zbudować ponury i zarazem absurdalny, na poły beckettowski nastrój. Z kolei prawie że monumentalne sceny zbiorowe, mające miejsce od połowy spektaklu, swoją niepokojącą wzniosłością przypominają do pewnego stopnia szekspirowskie tragedie. Po drodze akcja ociera się wielokrotnie o groteskę, co jest dużą zasługą sprawnie posługujących się niecodziennymi rekwizytami aktorów (świetliste szarfy, szklanki wykorzystywane do różnych celów, ale nie do picia etc.), zaś na koniec Nekrošius pozostawia widzów z poczuciem tragicznej bezradności, znów w czarno-rudej grze barw” – opisuje Michał A. Pawłowski w Internetowym Magazynie „Teatralia”. Czytaj więcej →
„Wspaniałe, wizjonerskie przedstawienie litewskiego mistrza Eimuntasa Nekrošiusa. Fantastyczna przestrzeń, gra świateł, plastyka spektaklu. Muzyka Algirdasa Martinaitisa, przypominająca raz Nino Rotę z Osiem i pół Felliniego, inny razem nawiązująca do fragmentu piątej symfonii Gustava Mahlera, wykorzystanej w Śmierci w Wenecji Viscontiego. Jest jeszcze nokturn Chopina, który otwierał Wesele Hanuszkiewicza w 1974 roku, gdzie Łomnicki grał Gospodarza, a Łapicki Pana Młodego. Zapewne to nawiązanie nie było zamierzone przez reżysera (zresztą, kto wie?), ale jednak wzruszające” – zauważa Ks. Andrzej Luter na swoim blogu „Tezy Lutra” w internetowym wydaniu kwartalnika „Więź”. Czytaj więcej →
O kreacjach aktorskich w Ślubie:

„[Nekrošius] Również potrafi zaskoczyć obsadowo. W Ślubie rolę głównego bohatera powierzył Mateuszowi Rusinowi i to jest ogromna niespodzianka, bo młody aktor zagrał Henryka rewelacyjnie – na ogromnym rozwibrowaniu i rozgorączkowaniu, które objawiają się w intonacyjnych barwach i świadomie przesadnym demonstrowaniu cielesnej ekspresji. Widać, że Rusin zaufał reżyserowi a reżyser jemu. To emanuje z tej postaci. Znakomita jest Danuta Stenka w podwójnej roli Matki i Mańki, której udało się osiągnąć w strukturze tych postaci harmonię i odpowiedni rytm. Podobnie jak Jerzy Radziwiłowicz w roli Ojca”.
(Wiesław Kowalski, Facebook „Teatr dla Wszystkich”. Czytaj więcej → )
„Henryk to współczesny everyman; ubrany w szary, niczym nie wyróżniający się kostium, przedstawiciel pokolenia trzydziestolatków. Jako człowiek bez właściwości próbuje początkowo znaleźć odpowiednią dla siebie formę ekspresji. Świetnie pokazuje to grający rolę Henryka Mateusz Rusin w pierwszej części spektaklu. Zmienia sposoby gry, gesty, artykulację, poszukując jakiejś formy, która byłaby jego, tylko jego, od początku do końca jego własna. Jest takim trochę naiwnym dzieciakiem, zagubionym w świecie swoich rodziców, których karczmarskie życie w pogoni za pieniądzem i własnym szczęściem odmierzają tabliczki z napistem «otwarte», «zamknięte» oraz «ślisko». Istotę zaś ich beznadziejnej egzystencji określa tabliczka «czekamy». Na co? Na wszystko – na szczęście, na syna, na śmierć (znakomity kilkuminutowy, pantomimiczny performance Danuty Stenki i Jerzego Radziwiłłowicza). [...] Aktorstwo jest znakomite. Wyborni Radziwiłłowicz i Stenka. Świetny Karol Dziuba jako Władzio czy Grzegorz Małecki jako Pijak. Nie ma zresztą w tym spektaklu złych ról. Jest świetnie funkcjonujący zespół TN, współpracujący ze sobą precyzyjnie niczym szwajcarski zegarek. Swoją najlepszą dotąd rolę na deskach Narodowego gra na pewno Mateusz Rusin. Znakomicie odnajduje się w roli człowieka znikąd i bez wyraźnego celu, zagubionego w świecie i chwytającego się nagle tępej, ojcowskiej «brzytwy». Rusin znakomicie pokazuje, jak jego bohater najpierw się tej brzytwie przygląda, następnie ją ostrzy, a potem – strasząc nią wszystkich dokoła – zdobywa władzę. Nie wie, że brzytwa ta stanie się narzędziem jego śmierci. W poprzedzającym ją monologu Rusin wspina się na wyżyny swojego aktorstwa. Gdy szuka człowieka, wodząc po widowni załzawionymi oczami – jest wstrząsający. Ginie głupio, jak wszyscy młodzi zapaleńcy. Taki polski los”.
(Tomasz Domagała, „Radio Ga Ga”, blog DOMAGAŁAsięKULTURY. Czytaj więcej → )

„W przedstawieniu Nekrošiusa są role, które zapadają w pamięć. Mateusz Rusin to Henryk niezwykle wyrazisty i przekonujący. Aktor gra z dużą energią, która udziela się widzowi. Być może kreację warto byłoby przełamać jakimś mniej oczywistym tonem. Rusinowi dobrze partneruje Karol Dziuba. Świetne wrażenie robi jedna z początkowych scen, gdy aktorzy pojawiają się połączeni jednym opatrunkiem, którego zdzieranie z przedramion sprawia wrażenie dramatycznej walki. Jest w tym zarysowana jakaś chęć wydarcia się z okopów i wojny, jest w tym jednak i motyw wyraźnie oniryczny. Tak jak Matka i Mańka stają się jedną postacią, tak Henryk i Władzio wyłaniają się ze wspólnego bytu. Na uwagę zasługuje postać Ojca. Radziwiłowicz gra rolę wyjątkowo powściągliwie. Świadomie rezygnuje z rozmaitych okazji do scenicznego popisu. W budowaniu swej kreacji dąży do swoistego wycofania, do skulenia się, do scenicznego ukazania, że w obliczu toczących się zdarzeń rzeczywiście ma «boja». Trudno nie zwrócić uwagi na świetne zestrojenie tej postaci z kreacją Stenki. Obie postaci sprawiają wrażenie kruchych i z góry skazanych na degradację czy wykluczenie”. (Patryk Kencki, Teatrologia.info. Czytaj więcej → )
„...Mateusz Rusin, bardzo obiecujący, przechodzący swój dobry czas aktor, jako Henryk w pełni udźwignął rolę przewodnika – nie tyle po wydarzeniach co po Gombrowiczowskich dylematach. Fronczewski czy Peszek byli drażniąco dojrzałymi rezonerami. Jemu reżyser wyznaczył rolę postaci zagubionej i momentami przesadnie komediowej. Można z tym dyskutować, mnie taka interpretacja, taki ludzki, błądzący Henryk, podoba się, przekonuje, w paru miejscach porywa. Dobrze go uzupełnia Karol Dziuba jako wiecznie zdezorientowany Władzio. Takie postawienie na młodych powinno być marką Teatru Narodowego. I często jest.
Możliwe, że Pijak Grzegorza Małeckiego był z kolei nawet bardziej charyzmatyczny od głównego bohatera, ale to także wydaje mi się następstwem założonej koncepcji. Kolejne metamorfozy Małeckiego, od skrajnej rodzajowości po inteligentne rezonerstwo, to skądinąd temat na osobną małą rozprawkę. [...] Świetna, wybitna rola”.
(Piotr Zaremba, wPolityce.pl. Czytaj więcej → )
„...wieniec kojarzyć się może raczej z insygniami cesarskiej władzy, a więc właśnie z formą, porządkiem, hierarchią. Nieprzypadkowo od rozprawienia się z tym symbolem w pierwszym i drugim akcie swoją świńską rewolucję rozpoczyna Pijak, który ubrany jest jak rasowy warszawski «tani drań»: z kaszkietem, przaśnym krawatem, rozchełstaną koszulą i lakierkami. Perfekcyjnie gra go Grzegorz Małecki, poruszający się wiotko, z impertynencką pewnością siebie, spoczywający nieraz w bezczelnym, podwórkowym przykucu. Jego wejścia za każdym razem anonsuje przeszywający huk upadającej metalowej tyczki, którą bohater następnie strąca królewski wieniec. To jego stały atrybut, jakby przedłużenie koszmarnego palca. Palca, którym usiłuje dokonać kluczowego w sztuce Gombrowicza gestu – dotknąć Ojca, a następnie Henryka”.
(Szymon Kazimierczak, teatralny.pl. Czytaj więcej → )
„Niełatwa w odbiorze sztuka wybrzmiewa bez jednego fałszywego tonu, do czego przyczyniła się znakomita obsada. Najtrudniejsze do przekazania partie ma prawie nieschodzący z pierwszego planu Henryk (Mateusz Rusin), zdumiewając już swoim pierwszym pojawieniem się na scenie. Gipsowy opatrunek na przedramieniu sczepia go z Władziem (Karol Dziuba), co trafnie obrazuje pokomplikowanie i podwójność natury protagonisty. Wkrótce jednak obaj rozetną krępujące ich usztywnienie, żeby ostatecznie zerwać z wzajemnym podporządkowaniem ruchów. [...] Udanym zabiegiem okazało się powierzenie dwóch ról żeńskich jednej aktorce (Danuta Stenka), która po mistrzowsku radzi sobie z rozdwojeniem sytuacji – w jednej i tej samej scenie kilkakrotnie przesiada się z krzesła na krzesło, przekonując zarówno w roli steranej życiem Matki Katarzyny/Królowej, jak i w dziewczęcej zalotności Mani, albo też Mańki – coraz bardziej ordynarniejącej w karczemnej służbie. Sprytny zabieg inscenizacyjny dał widzowi możliwość spojrzenia na akcję dramatu z czysto kobiecego punktu widzenia. Takie rozłożenie akcentów sprawia również, że Ojciec Ignacy/Król (Jerzy Radziwiłowicz), z mniej od partnerki rozbudowaną rolą, staje się personą zepchniętą do defensywy. Pozornie, gdyż przemożna pokusa nadania sobie znaczenia przez urząd i tytuł monarchy – jawnie kontrastujący z nieokrzesanym prostactwem postaci – pozwala aktorowi znakomicie żonglować emocjami. W swojej roli, zawierającej znany baśniowy motyw: z chłopa król, rewelacyjnie utrzymuje chwiejną równowagę między pozorowaną powagą, a śmiesznością swego bohatera, nieszczęśliwie uwikłanego w układ, który po wielekroć go przerósł (skąd my to znamy?). Ciekawym rozwiązaniem twórczym jest również wzbogacenie sylwetki Pijaka (Grzegorz Małecki) przez dodanie mu kolorytu lwowskiego batiara, skojarzonego z cwaniakiem z szemranych przedmieść przedwojennej Warszawy. Jest on kierującym się wrodzonym sprytem przedstawicielem gminu, chętnie wykorzystującym swój szelmowski wdzięk. Postać zyskuje przez to na osobowości, aktor zaś bryluje w roli samograju. Należałoby jeszcze wspomnieć o Kanclerzu (Marcin Przybylski), który jako sumienny wykonawca najpodlejszych rozkazów pryncypała przybrał postać obleśnego starucha – wnosząc dodatkowy niepokój radykalną odmianą aktorskiej powierzchowności. Inny rodzaj wieloznacznej umowności dorzucił wiotki, długowłosy Biskup Pandulf (Magdalena Warzecha) – poprzez takie właśnie zaakcentowanie płci jawiący się jako zdecydowanie nieortodoksyjny dostojnik Kościoła rzymsko-katolickiego. To tylko jeden ze stricte polemicznych motywów, dających pole różnorodnym możliwościom odczytania dzieła – nie tylko w kategoriach odwiecznie toczącej się dysputy w łonie wspólnoty wierzących”.
(Janusz R. Kowalczyk, culture.pl. Czytaj więcej → )
„Wielce utalentowany Mateusz Rusin radzi sobie doskonale z ogromną rolą Henryka. Buduje konsekwentnie postać. Jest wychowankiem Mai Komorowskiej. Pamiętam go ze szkoły. Od kilku lat jego talent rozkwita na narodowej scenie. W ogromnym końcowym monologu Henryka wzrusza i porywa prawdą wewnętrznego przeżycia. Trzeba być ślepym, żeby tego nie zauważyć. Dzielnie dotrzymuje mu kroku w roli Władzia Karol Dziuba. Kolejny zdolny młody człowiek. Mistrzowsko gra Ojca wielki Jerzy Radziwiłowicz a Danuta Stenka znakomicie podwójną rolę Matki Henryka i jego kochankę ladacznicę Manię. Magdalena Warzecha, dawno nie widziana na scenie, jako Biskup Pandulf już samym wejściem zwraca na siebie uwagę. Jest wspaniała. Dołącza do nich świetny, jako zdrajca, Arkadiusz Janiczek. I rewelacyjny wprost, jako Pijak, mój ulubiony artysta Grzegorz Małecki. Cały zespół aktorski w mniejszych i większych rolach jest rozpoznawalny”.
(Witold Sadowy, „portal e-teatr.pl” Czytaj więcej → )

(Ks. Andrzej Luter, kwartalnik „Więź”. Czytaj więcej → )
„Na zespole Teatru Narodowego można grać jak na polifonicznej orkiestrze. Zapamięta się więc znakomitego Arkadiusza Janiczka jako dygnitarza-zdrajcę, granego z typową dla tego aktora groteskową werwą. Także dwóch wytrawnych mistrzów tej sceny – Marcina Przybylskiego (Kanclerz) i Roberta Jarocińskiego (Szef Policji), którzy są tu spotworniałymi kukłami, a przecież chwilami stają się ludźmi. Właściwie powinno się wymienić cały zespół, bo w tym przedstawieniu «chór» jest wyjątkowo ruchliwy i wyjątkowo istotny – ja zapamiętałem choćby krótkie etiudy Piotra Piksy i Kamila Mrożka czy zabawną obecność wałęsającego się w tle, z instrumentem czy bez instrumentu, Pawła Paprockiego”.
Na zdjęciach Ślub w reżyserii Eimuntasa Nekrošiusa. Fot. Krzysztof Bieliński
od góry:
1. Na pierwszym planie: Jerzy Radziwiłowicz (Ojciec), Danuta Stenka (Matka/Mania), Mateusz Rusin (Henryk)
2. Grzegorz Małecki (Pijak), Karol Dziuba (Władzio), Anna Grycewicz (Druhna), Danuta Stenka (Matka/Mania), Mateusz Rusin (Henryk), Piotr Piksa (Lody), Paulina Korthals (Druhna), Kamil Mrożek (Młody)
3. Karol Dziuba (Władzio), Mateusz Rusin (Henryk), Marcin Przybylski (Kanclerz)
4. Karol Dziuba (Władzio), Danuta Stenka (Matka/Mania), Jerzy Radziwiłowicz (Ojciec), Mateusz Rusin (Henryk)
5. Mateusz Rusin (Henryk), Karol Dziuba (Władzio)
6. Joanna Gryga (Druhna), Paulina Korthals (Druhna), Paweł Paprocki (Nosił), Danuta Stenka (Matka/Mania), Jerzy Radziwiłowicz (Ojciec), Robert Jarociński (Szef policji), Marcin Przybylski (Kanclerz)